niedziela, 31 sierpnia 2014

Justyna #11

Szkoliłam się w weekend. Bardzo intensywnie, z bardzo fajnej metody terapeutycznej. Zdałam egzamin i mam szczere postanowienie tą metodą pracować. Jeszcze nie mam pomysłu na organizację tej pracy, ale coś wymyślę, bo bardzo chcę.

Ale miało być o strasznej rzeczy.

Na ochotnika zgłosiłam jako klientka sesji szkoleniowej. Dla niewtajemniczonych - to taka sesja terapeutyczna w obecności grupy przyszłych terapeutów. Zasada jest taka, że jest to prawdziwa sesja, na prawdziwym problemie, z prawdziwymi emocjami. Płacz prawdziwy, lęk prawdziwy, śmiech prawdziwy, wszystko prawdziwe. Na żywca i przed grupą.  Ekshibicjonizm totalny. Prowadzący prowadzi sesję, ty pracujesz i przeżywasz, grupa patrzy i notuje. I pewnie ocenia. I coś tam sobie myśli. Może bardzo źle, może dobrze - cholera, nie wiadomo. A potem omawia. Czujecie klimat? Zgłoszenie się było naprawdę fantastycznym pomysłem, dla osoby, która emocje trzyma na smyczy i zasadniczo się ich wstydzi.

Problem z którym pracowałam, w zamierzeniu był dość płytki. Zamierzenie nie wyszło, bo w praktyce okazał się być kopalnią emocji i przeżyć. Ponad półtorej godziny wywalania emocji przed grupą obcych ludzi. W efekcie stało się to, czego się bałam najbardziej - popłakałam się. Na forum. W stresie podrapałam sobie rękę, co zauważyłam dopiero po sesji.

Przeżyłam, chociaż ze szkolenia tego dnia się wyczołgałam. Dowiedziałam się trochę o sobie. Okazało się, że pokazanie ludziom swojej słabości i swoich emocji wcale niekoniecznie oznacza, że oni to wykorzystają i zrobią mi krzywdę. Zaskakujące i do przemyślenia.


piątek, 29 sierpnia 2014

Justyna #10

Napisałam ofertę nowych zajęć. Dobrzy ludzie poprawili i zrobili tak, że brzmi lepiej. I napisali tam, że popełniłam "uznane" publikacje naukowe (bo ja napisałam tylko o "publikacjach").
Powalczyłam z sobą i tych "uznanych" nie wykasowałam, chociaż własna bezczelność mnie na chwilę przydusiła.
Oddałam ofertę szefowej. Szefowa pochwaliła.

W sumie to jeszcze nie wierzę, że puściłam te "uznane". I że napisałam, czym się CHCĘ zajmować.

P.s. Kazali mi napisać ofertę szkoleń. Ale jak to? JA mam szkolić? O rany...

środa, 27 sierpnia 2014

Lu #3 i #4

Ja też podwójnie dziś, za jednym zamachem:

#3
kolejne pierwsze spotkanie z klientem - tym razem, żeby było straszniej, na skype. Nie dość, że pierwszy raz, to jeszcze ta technika, psujące się mikrofony, głośniki, słuchawki, łącza. Pewnie, że się po drodze popsuło, ale poszło :)

#4
Odpowiedziałam na maila z ofertą wynajmu sali, o którą wcześniej prosiłam. Że tak, biorę. Klepnięte - jest termin, jest sala, jest inwestycja, nie ma, że boli - trzeba teraz te warsztaty zrobić. Się pokazać.
O rany :)

inka #5

napisałam raport do ministerstwa.
nie pamiętam, od kiedy to czekało.
zajęło mi 15 minut.
poszło do sprawdzenia w działach różnych.
ale jest, i ewentualne poprawki to już pikuś.

tyle.

Marta #2 i chyba #3

#2:

Po trzech latach (bez tygodnia) przestałam być dziewczyną swojego chłopaka. Tak, w rocznicę miałam się do Niego przeprowadzać.


#3:

Jedną z niewielu cech, które totalnie w sobie lubię jest umiejętność szybkiego reagowania w sytuacjach kryzysowych (tak, pomijając to, że jestem szatanką chaosu i przez 90% czasu tworzę wyimaginowane problemy, bo radzę sobie z nimi lepiej niż ze spokojną rzeczywistością; wyuczone zachowania są wyuczone).
Tym samym w ciągu czterech dni zmieniam kurs o 180 stopni, żeby nie powiedzieć: kierunek i decyduję się chodzić na m. in. porywający wykład o kamieniu w architekturze i sztuce. Jeszcze nie wiem, w jaki sposób on mi się przyda - na rozmowie rekrutacyjnej chciałabym mówić o Loser. Magazyn deadstylowy* (TAK) w kontekście dyskursu autoterapeutycznego obecnego w dzisiejszych mediach, niejakiego rozdwojenia jaźni pism kobiecych (masz akceptować siebie taką, jaką jesteś, a jednocześnie nieustannie się katować dietą chociażby) i warsztatu dziennikarzy i pisarzy (casus Pawlikowskiej) zajmujących się tym problemem.
No chyba, że stwierdziłabym na koniec, iż jeśli chodzi o sztukę, to sama jestem całkiem fajną, a i kamień pasuje niejako do mnie. Nie, nie że mam serce z kamienia - bo nie mam - ale mózg i tyłek zaczynają mi się trochę hartować.

*Artykuł zawierał lokowanie produktu, wybaczcie.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Justyna #9

Jakiś czas temu zadano mi pytanie. Wtedy na nie nie odpowiedziałam, bo to, co sobie pomyślałam trochę mnie zaskoczyło. Ba! Przestraszyło. Nawet bardzo. Odpowiedzi próbowałam nie zauważać aż do dzisiaj.

Dzisiaj odpowiedziałam sama sobie.

Teraz siedzę i modlę się, żebym kłamała.

P.s. Mimo ostatniego zdania, sam fakt pogadania sama ze sobą i przełamania lęku przed udzieleniem sobie odpowiedzi uważam za swój sukces :)

Agawushu #1

Już dawno chciałam się z Wami podzielić moimi zwycięstwami nad lękami które mi towarzyszą ale jak to jest brakowało mi odwagi..jednak nadszedł już czas i zaczynam walczyć z tym małym włochatym demonem który siedzi w środku i ciągle powtarza "nie dasz rady" "kiepska jesteś" "oni są lepsi od ciebie" "będą się śmiali z ciebie" "nie będą chcieli czytać tego co napiszesz" itd. No więc piszę i sprawia mi to przyjemność. Oczywiście cedzę każde słowo i sprawdzam z każdej strony ale piszę i tylko to się liczy. Napisanie to tylko 50% sukcesu bo jeszcze trzeba opublikować...ale skoro i Wy to widzicie znaczy że zamknęłam oczy, wyłączyłam myślenie i nacisnęłam "OPUBLIKUJ".....poszło

czwartek, 21 sierpnia 2014

Magda #22

Oferta dla klienta. Klient miły. Oferta świetna i pod względem wyzwań zawodowych, i finansowo. Trzeba tylko napisać i wysłać.

8 dni.  O s i e m   d n i.

Samą mnie to przeraziło. W końcu wzięłam się za nią będąc w stanie skrajnego niechcemisia i powolutku, powolutku jakoś poszło.

Mam jeszcze coś, co wisi na liście "to do" od 45 dni. Stay tuned.

środa, 20 sierpnia 2014

Lu #2

Inicjatywa :) Napisałam maila do koordynatora zajęć na uniwerku, że mam pomysł na nowy przedmiot, który chętnie poprowadzę. Napisałam, że mogę uczyć ludzi jak robić szkolenia i coaching. Przerażająco to zuchwałe!
Pan odpisał, że przedyskutuje to z zespołem.
Wow! :)

wtorek, 19 sierpnia 2014

Nuta #5

Dzień dobry, pamiętacie, jak pisałam o mailach w sprawie prac?

Wczoraj był dwie super-trudne rzeczy, które budziły we mnie chęć ucieczki do dalekiego lasu i zamknięcia się na skobelek w chatce na kurzej nóżce.

Raz, że dałam do przeczytania pracę komuś, kto miał kompetencje, żeby mi powytykać różne rzeczy. I wytknął. A ja wprowadziłam poprawki i nie umarłam.

Dwa, że dr odpisała (prosiłam o przedłużenie terminu), więc musiałam otworzyć tego maila i przeczytać go, zanim wysłałam tę pracę. Nic strasznego w nim nie było, ale ciśnienie miałam jakbym stała nad przepaścią na jednej nodze i robiła jaskółkę.

W każdym razie: pierwsza praca na filozofii oddana!!! W dodatku w lengłydżu!!! Jestem taka wspaniała, że nie odpuściłam, kiedy okazało się, że w terminie to ja się nie wyrobię, że O MATKO!

Muszę też podziękować blablerowym znajomym, którzy dzielnie lajkowali moje wpisy z tagiem #nutapisze. Wspaniale jest wiedzieć, że ktoś człowiekę wspiera.

Idę walczyć dalej, skoro jestem na fali.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Lu #1

Pierwsze spotkanie z klientem, pierwsza sesja. Pomimo, że mam już kilka takich za sobą, pierwsze razy wciąż generują u mnie obawy..
(niepotrzebnie)

Serio, ten pierwszy wpis też jest straszny. Brrr...
I ta myśl o zobowiązaniu - skoro już  dołączyłam do bloga, no to teraz trzeba będzie zasługiwać na bycie dzielnym ludkiem. Straszne!

Justyna #8

Odważyłam się zostawić wszystko i pojechać na urlop.

Świat się nie zawalił. Fabryka stoi i działa.
Rodzina w komplecie i w miarę dobrej formie.
Nikt nie zrobił mi krzywdy. Ja też nikomu nie zrobiłam krzywdy.
Koty przeżyły i nawet nie są bardzo sfochane.

Chyba mogę powiedzieć, że się udało.

Phishy #6

Fobia telefoniczna - wiele i wielu z nas zna z doświadczenia. Musisz gdzieś zadzwonić. Patrzysz na telefon, telefon patrzy na ciebie. Mierzycie się wzrokiem chwilę tylko po to, żeby w końcu człowiek zrezygnował. Przecież to nierówna walka.

Ja dziś telefonicznie załatwiłam dwie sprawy. Co prawda, jednej nie mogłam wcześniej, bo pani sekretarka urlopowała, ale druga wisiała nade mną od lipca. I okazało się, że trafiłam na panią miłą i chętną do pomocy. Nie muszę czekać do września na lektorkę angielskiego (nie wpisała mi oceny do indeksu), a wystarczy, że podejdę do sekretariatu centrum językowego i mam szansę mieć wpisaną ocenę jutro. I wystarczył jeden telefon. Jeden.
Zresztą, jak mnie czasem fobia telefoniczna dopada, powtarzam sobie, że przecież w ryj nie dostanę, jak zadzwonię. I to dobre ćwiczenie do erpegów. Udawanie kogoś pewniejszego siebie, niż jest się w rzeczywistości. ;)

Dwie "scary things" do wpisania na dziś. Jutro czeka mnie wycieczka na uczelnię i kolejna z rzeczy do pokonania: rozliczenie faktur pokonferencyjnych.

Lena #1

Dzień dobry, i ja postanowiłam tu dołączyć, żeby choć trochę mobilizować się do pokonywania różnych strachów, których ostatnio wcale mi nie brakuje.
A na sam początek coś, co pewnie znane wielu - zadzwoniłam i umówiłam się na wizytę u lekarza. Tym razem w Instytucie Hematologii...
Anemię miałam "od zawsze", a ciążowo zaczęła być tak ogromna, że w końcu trafiłam do Instytutu. Tam, po przebadaniu od góry do dołu stwierdzono, że to wcale nie anemia, a coś zupełnie innego. Przeszłam pierwszą serię testów na różne dziwne choroby, ale - całe szczęście - nic nie wykazały. Potem nagle zrobiło się już bardzo blisko narodzin małej, więc odpuścili mi kolejne testowanie, a kazali zgłosić się na kontrolę i ewentualny ciąg dalszy "po wszystkim". Jutro Marta kończy 3 miesiące, a ja w końcu zebrałam się, żeby zadzwonić i umówić się na wizytę, która być może będzie początkiem kolejnej serii moich wizyt w IH. Albo nie, więc trzymajcie kciuki :)

sobota, 16 sierpnia 2014

Marta #1

Dzień dobry. :)

Mam wrażenie, że zaczynam z "wysokiego C". Otóż skończyłam pisać pracę licencjacką.
To nie powinno być przerażającym doświadczeniem, wiem, tylko zwieńczeniem satysfakcjonujących studiów i szansą na rozwijającą pracę naukową. Jednak po niekończących się zmianach tematu i ostatecznie narzuceniem mi własnego pomysłu (niech żyje asertywność!),  frustracjach prowadzących do wojny podjazdowej z promotorką i fiksacji, że wszystko co zrobię, będzie niewystarczające i złe, to... Po prostu cieszę się, że mam te scary thing za sobą.
Lepiej późno niż wcale, jakkolwiek mało pocieszająco to zabrzmi.

piątek, 15 sierpnia 2014

Nuta #4

Maile #zmoranaszapowszednia. Po pierwsze: otworzyłam uniwersytecką skrzynkę <brrrr>. Poza mailami z biblioteki oczywiście nic w niej było. I na co tyle stresu?

1. Piszę pracę na zaliczenie. Powinnam wysłać wersję ostateczną za 5 minut. Pół godziny temu wysłałam prowadzącej wiadomość z prośbą o jeszcze jeden dzień i, co najważniejsze - załączyłam plik z nieostateczną wersją tekstu! Prowadząca będzie więc widziała, że naprawdę jestem na finiszu, ale może coś jeszcze mi podpowie. POPROSIŁAM O COŚ!

2. Napisałam do profa, by wyznaczył mi termin egzaminu. Szok, że nie odwlekłam tego do połowy września. Dziesięć minut deliberowałam nad tymi trzema zdaniami. I teraz się boję, że mi odpisze. :P

środa, 13 sierpnia 2014

Phishy #5

Odkładałam, zgubiłam skierowanie, ale w końcu poszłam.
Pierwsza mammografia.
Mam 34 lata, jestem w grupie ryzyka, na badania kontrolne grzecznie biegam co roku (zazwyczaj w okolicy moich urodzin, dobry zwyczaj i się nie "zapomina").
A Wy kiedy ostatnio robiłyście/robiliście badania kontrolne?

wtorek, 12 sierpnia 2014

Justyna #7

Obiecałam sobie ćwiczyć zwięzłe wypowiedzi, więc napiszę dzisiaj krótko:

- zapytałam czy przyjmą mnie do programu badań nad zaburzeniami mowy u osób z Chorobą Parkinsona. Przyjmą. Mam opracować grupę kontrolną.
-poprosiłam koleżankę koordynującą badania o zgodę na hospitacje jej zajęć terapeutycznych. Różnie z takimi hospitacjami koleżeńskimi jest, bo nie każdy chce się dzielić warsztatem a pieniędzy z tego nie ma. Ale zgodziła się. Zaczynam od września.

Do tej pory nie wierzę - zaryzykowałam odmowę i zapytałam.
Chyba jestem trochę z siebie dumna.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Magda #21

Przesłałam próbkę mojej pracy do superwizora.

Zostanę oceniona. I skrytykowana.

Czujecie klimat?

czwartek, 7 sierpnia 2014

inka #4

z moją Mamą stosunki jakie mam, wiemy tylko my dwie. taka trochę love-hate relationship. dwa ogniste znaki, dwa ciężkie charaktery. kochamy się strasznie, drzemy koty strasznie.
dziś zadzwoniła, i znów zaczęło się jęczenie, czemu nie piszę tej pracy.
ano temu, że nie jest mi to do niczego potrzebne (tak, wiem satysfakcja, wiem - ale do tego dojdziemy, tylko inną notką/za jakiś czas).
że ciągle tylko mam poczucie winy, że nie spełniam oczekiwań innych ludzi. że całe swoje dorosłe życie żyję wyborami innych. że studia, bo skoro się nie dostałam na wybrane, wymarzone, to przecież GDZIEŚ MUSZĘ, bo jak to, rok czekać, uczyć się i zdać, i się dostać, ale zaczynać później, niż koledzy z liceum? nevah.
że owszem, być może ze swoich własnych wyborów nie byłabym zadowolona - ale nigdy nie miałam szansy tego sprawdzić, bo zawsze robiłam coś dla kogoś, coś dla innych, dla bezpieczeństwa nie tylko swojego.
więc - dość.
dość poczucia winy, że zawodzę wszystkich, bo nie jestem taka, jakiej się mnie oczekuje. bo nie robię tego, czego chcą inni.
DOŚĆ.


Phishy #4

Po co ja mam mieć trenera - wystarczy zadzwonić do Babci Basi i ona powie: "nie ma co jojczyć i stękać, z tego niczego nie będzie, trzeba się za siebie wziąć i nad sobą pracować" - skomentowała swoje problemy z kolanami.

Tak napisałam na blabie i tego trzymać się będę. 
Moja Babcia, lat 80, przyznała mi się dziś, że zaczęły jej drętwieć nogi i ma zwyrodnienie kolan. Opowiadała mi, że pierwsze dni po tym, jak upadła, chodziła z taboretem, potem kupiła kule, a po lekach i maści "prawie przechodzi" i jest już lepiej, bo może się poruszać. Czyli w przełożeniu na nasze: zapiernicza na działeczkę jak chomik w kółku. 
I tak mnie naszło: moje uciekanie przed pracą konieczną jest głupie. Moja Babcia, która już nic nie musi, sama mobilizuje się do działania. Bo jak człowiek siedzi w miejscu (albo stoi czy leży), to umiera. 

Zatem bez jojczenia i stękania zabrałam się dziś do przygotowania konspektu dysertacji, który potrzebny mi do otwarcia przewodu. A odkładałam to od roku (wstyd przyznać, ale jak ma boleć, to niech mnie boli).

Bo co ja powiem wnuczce/wnukowi, jak będę miała 80 lat? 

PS Nie zlicza mi postów!

środa, 6 sierpnia 2014

Justyna #6

Czas temu jakiś dostałam propozycję pracy w szkole. Trochę sama mi w ręce wlazła, nie to żebym jej jakoś intensywnie szukała. Ot, szkoła w której kiedyś pracowałam, szukała logopedy. Pomyśleli o mnie. Zadzwonili. Zaprosili na rozmowę. Poszłam. W progu dostałam pracę, nawet usiąść nie zdążyłam porządnie. Wyszłam za drzwi i rozpłakałam się rzewnie. Wcale nie z radości. Ze złości i żalu. Bo wiecie Państwo - ja bardzo nie lubiłam pracy w szkole. Kiedy z niej odchodziłam, to miałam nadzieję, że już na zawsze. A tutaj los pcha mnie tam znowu. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że mogę się nie zgodzić i poszukać sobie innej drogi. Bo że dodatkowa praca jest mi potrzebna wiedziałam na pewno - proza życia, finanse i rachunki zmuszają.
A potem wymyśliłam sobie, co jeszcze mogę robić. I zaczęłam się bać - bo już wiedziałam, że mogę zrezygnować, ale to wymaga podjęcia ryzyka. To, co sobie wymyśliłam kusi mnie bardzo, chcę to robić, ale jest niepewne. W szkole wcale nie chcę pracować, ale to bezpieczne bagienko, z którego ciężko się będzie kiedyś wygrzebać. Trudna decyzja.
Poszłam tam i podziękowałam. Pierwszy raz w życiu zadecydowałam, że chcę czegoś więcej niż bezpieczeństwo. Odważyłam się nie wziąć tego, co mi oferowano. Trudne było wszystko - od podjęcia decyzji, po wypowiedzenie jej i podziękowanie za pamięć. Czuję się strasznie bezczelna, bo uznałam, że mogę odmówić. Zaryzykowałam, że ktoś będzie ze mnie niezadowolony.  Być może był to duży błąd. A może wygrałam coś znacznie więcej niż poczucie bezpieczeństwa.
Boję się jak cholera ale idę do przodu.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Magda #20

Czy wspominałam, że pojechałam na wyjazd towarzyski w głąb interioru?

Większości zebranych, o zgrozo, wcześniej nie widziałam.
Impreza była na tyle nieduża, że, o zgrozo, nie dałoby się ukryć w tłumie.
Trzeba było, o zgrozo, rozmawiać z nieznajomymi.

Dzień przed wyjazdem połamało mnie tak, że nie dałam rady się ruszać ani nad sobą rozczulać.

Wyjazd był super-hiper-mega-niesamowity. No.