piątek, 30 maja 2014

Agnieszka #1

Dzisiaj skończył się pewien etap w moim życiu.
W zasadzie to data tego posta powinna być znacznie wcześniejsza, bo machina ruszyła już w lutym, kiedy to wypowiedziałam umowę firmie, z którą miałam podpisany kontrakt. Jeszcze nie miałam perspektyw na nową pracę, ale wiedziałam, że już dłużej tak nie mogę pracować.
Wypowiedziałam więc umowę w ciemno. I złożyłam CV do całkiem zupełnie innej branży niż dotychczas. I dostałam tą pracę!
Mimo, że nie udało mi się zagrzać w tej firmie długo miejsca, zrozumiałam, że wreszcie uwolniłam się z toksycznego środowiska. I dalej mogę iść tylko naprzód.
Ale wracając do Strasznej Rzeczy.
30 maja 2014 roku zamknęłam swoją pierwszą działalność gospodarczą. Prowadziłam ją przez 4 lata i 5 miesięcy.
To taki słodko- gorzki wpis.

środa, 28 maja 2014

Perdo #7 i #8

Miałam napisać wczoraj, ale zapomniałam Nienawidzę poleconych. Uprościłam sobie sytuację i mam R, co oznacza, ze "zwykłe" polecone trafiają do skrzynki, ale te urzędowe, sądowe etc są za potwierdzeniem odbioru. I tych się boję. Zawsze zwlekam z odbiorem, a potem jeszcze trwa zanim otworzę pismo. Przedwczoraj znalazłam 2 awiza (z poczty polskiej i in postu). Obeszłam miasto, odebrałam polecone z sercem w gardle i natychmiast otworzyłam. Nic groźnego, ale adrenalinę wyrzuciło. Uczę się, że odwlekanie nic nie daje, bo potem tworzę w głowie koszmarne obrazy i się zaczynam wkręcać. Jestem dumna. Chociaż wiem, że do zmiany nawyku potrzeba czasu. Za to dzisiaj umówiłam się na spotkanie w przyszłym tygodniu. Spotkanie, którego oczywiście się boję. No ale co mi tam. Zaczęłam też oddzwaniać pod nieznane mi numery telefonu. Nie odbieram od razu, potrzebuję chwili, ale biorę głęboki oddech i robię to. W końcu trzeba chwytać byka za rogi i napierdalać system Chcę mieć szczęśliwe życie.

Magda #10

Dziś kombo - dwa za jednym zamachem. Coś, czego robić nienawidzę ze szczerego serca. Dzwonienie z reklamacją. Już mam za sobą etap pt. "e, nie warto, mogę im darować" (czyli etap "ja jestem mniej ważna niż oni"), ale głębokiej niechęci do odbywania takich rozmów się jeszcze nie pozbyłam.

20 dni zbierałam się, żeby zadzwonić do T-mobile, ale dziś dali mi drugi powód i moją niechęć zastąpił... no, zdenerwowanie zastąpiło moją niechęć. Bardzo pomocne.

Zadzwoniłam.

Powód pierwszy załatwiony pozytywnie. W obszarze powodu drugiego zażądałam odsłuchania rozmowy. Stay tuned.

(Wolałabym odbyć tę rozmowę na niższym poziomie emocji, ale z drugiej strony - nie wiem czy na niższym bym ją w ogóle odbyła. W każdym razie - jestem na plusie)

poniedziałek, 26 maja 2014

Magda #9

Zrobiłam rzecz dziwną i, jak na mnie, nietypową. I niebo nie spadło mi na głowę.

Dostałam maila od firmy rekrutacyjnej z potwierdzeniem spotkania. Ewidentnie pomyłka w adresie, bo z firmą nie miałam do czynienia. Z jakichś tajemniczych przyczyn takie pomyłki przydarzają mi się często.

Odpisałam grzecznie, że pomyłka, a na koniec dodałam: "Tym niemniej, gdybyście Państwo byli zainteresowani współpracą z zakresu coachingu - zapraszam serdecznie". Ja. Tak znienacka. Nie w temacie. Napisałam obcej osobie. Że się tym zajmuję i może byliby zainteresowani. (!)

Do tej pory nie mogę wyjść z szoku, że potrafiłam to tak po prostu napisać.

A na marginesie powiem, że samo pisanie maila "pomyłka, drogi nadawco" wymaga ode mnie pewnego wysiłku, gdyż - słowo daję, to prawda! - zdarzył mi się przypadek, kiedy wykładowca na uczelni wyższej wysłał jakieś materiały do mnie zamiast do swojej studentki i nasza miła wymiana maili pt. "pomyłka" skończyła się tym, że pan miał olbrzymie pretensje, że nie dość, że nie jestem właściwą adresatką, to jeszcze mu d4 zawracam i jak ja mam czelność w ogóle. Pretensje te wyraził z dużym ogniem i niską samokontrolą.

True story.

Perdo #6

Uniknęłam spotkania z osobą, na myśl o której wywraca mi się wszystko. Równocześnie zdalnie i telefonicznie włączyłam się w działania, umówiłam w tym tygodniu na rozmowę. A w ogóle, to się okazuje, że 80% ludzi (jak nie więcej) jest daleka od doskonałości. Tylko dlaczego na poziomie emocjonalnym czuję, że to tylko mój problem? I tak to.

piątek, 23 maja 2014

Magda #8

Sesja z nowym klientem.

Pierwsza była dla mnie trudna w tym sensie, że wymagała dużej samoświadomości. Przed drugą sesją moja głowa zaczęła mi sprzedawać niepokój. Ale nie po to zainicjowałam tego bloga, żeby tak brać wszystko, co mi rozszalała wyobraźnia próbuje wcisnąć, jako prawdę obiektywną i jedyną prawdziwą. ;)

Popracowałam nad nastawieniem i przekonaniami, uspokoiłam się i poszłam na sesję.

I co? To była naprawdę poruszająca i inspirująca sesja - obydwoje wyszliśmy z niej wzmocnieni. Chcę więcej!

poniedziałek, 19 maja 2014

Phishy #2

Mam wrażenie, że kręcę się w kółeczko za własnym ogonem.
Zapominam o drobiazgach, a niby robię sobie listy (żyję z listami od dawna, zawsze pomagały mi ułożyć sobie zadania). .
Przede mną intensywny koniec maja - mam do napisania trzy artykuły pokonferencyjne. Plus uwagi do publikacji, która może da mi 20 punktów. Bycie doktorantką w dzisiejszych czasach przejawia się zbieraniem punktów, żeby mieć dodatkowe stypendium. Na razie uzbierałam ich 26 (pięć konferencji plus cztery artykuły). Z jutrzejszą konferencją będzie 28. Moim znajomym ekonomistom wystarczy napisać trzy artykuły, żeby mieć 24 punkty... Nic to, zaciskamy zęby i pracujemy.
Jeśli chodzi o chirurga - muszę sprawdzić, ile będzie mnie to kosztowało i czy można ewentualnie zrobić to na NFZ (moje ubezpieczenie nie obejmuje usuwania zmian). Na razie jednak koncentruję uwagę na sprawach "naukowych". W tym tygodniu jeszcze badania krwi (dwa razy już przekładane), alergolog i badanie podwozia.
I cicho przyznam, że skoro nie stać mnie teraz na siłownię, to chociaż do biegania wrócę. Może jutro, o ile nie będę padnięta na pysk po konferencji.
Z rzeczy dopingująco-przypominających: zainstalowałam sobie Wunderlistę na telefonie. Może i nie sprawdzałam na razie wszystkich jej możliwości, ale samo zapisywanie zadań w odpowiednich kategoriach czyni mi dobrze w głowę.
(Strasznie dużo tych "może").

Magda #7

Założyłam fanpejdż i zaraz w głowie eksplozja - na pewno nikomu się nie spodoba, na pewno nikt nie polajkuje. Skąd się to bierze, do jasnej anieli? To nie są myśli, które są w stanie mnie powstrzymać, ale męczą jednak. I jak to z wewnętrznym sabotażystą bywa - utłuc nie da rady, trzeba się nauczyć zachowywać zen.

No to idę zachowywać zen i pisać, że jest taka akcja, żeby polubiać fanpejdż :)


piątek, 16 maja 2014

Perdo #5

Każdy dzień to wyzwanie - oddzwonić na nieznany telefon, zmierzyć się z problemem z obszaru, który jest słabością i na myśl o którym robi mi się zimno i zamarzam w bezruchu. Ale oddzwaniam, rozmawiam i nawet się umawiam na spotkania. Za każdym razem myślę, żeby o tym tutaj napisać, ale kiedy opadają emocje, to pamiętam tylko, że to było proste. I nie ma się nad czym rozczulać. Dobrze i źle. Dobrze, bo okazuje się, że wyzwania, które powodują chęć ucieczki, są do przebrnięcia. Źle, bo warto świętować sukcesy - nawet te małe, szczególnie, gdy ma się poczucie przegranej, a mózg i mięśnie pamiętają głównie stan obezwładniającego przerażenia przed istnieniem. Pławię się momentami w poczuciu ulgi i szczęścia, wolności, jaką daje życie bez lęku. A potem lęk powraca. Ale teraz jest gościem - częstym, męczącym, ale tylko gościem. A był domownikiem. W głowie rodzi się bunt. Coraz mocniejszy, uderzający we mnie falami. Bunt przeciwko braniu odpowiedzialności za wszystko. I kiełkujące poczucie, że warto zacząć się bronić. W moim przypadku - egoizm, to stan siły.

środa, 14 maja 2014

Zuzanka #2

Przy zakładaniu skarpet pękł mi paznokieć. Nie działał mi ipod. Mimo to założyłam buty, spodnie i bluzę. Słuchawki wpięłam w telefon, gdzie radio z najnowszymi hitami. I po raz pierwszy od trzech tygodni poszłam iść, zamiast patrzeć w lustro na nadmiarowe kilogramy. Jak nie teraz, to kiedy. Nawet biegłam kawałek. Dwa kawałki. Całkiem duże. Znacznie większe niż trzy tygodnie temu.

poniedziałek, 12 maja 2014

Phishy #1

Kiedy słyszysz od ginekologa: "pani pokaże to dermatologowi, bo mi się to nie podoba", to wiedz, że coś się dzieje. No mnie też się nie podobało, ale zwlekałam z pokazaniem "tego" jakiś rok. No bo przecież nic nie boli. I co tam, ze jestem z grupy ryzyka, prawda.
W końcu nadszedł dzień wizyty u dermatologa - trądzik różowaty po trzydziestym roku życia to paskudna upierdliwość, trzeba czasem się u lekarza pokazać, szczególnie jak dochodzi do sytuacji, kiedy jedyne na co masz ochotę, to zdrapać sobie skórę z twarzy. I jak już obgadałam z panią dermatolog sprawy twarzowe, pokazałam znamiona na plecach, to zebrałam się na odwagę i pokazałam "to".
"To" okazało się niegroźną naturalną przypadłością. "Nic z tym nie robimy" orzekła pani doktor. "Ale z tym znamieniem pod prawą piersią pójdzie pani do chirurga".
I tak zeszło jedno z listy, a doszło kolejne. Stay tuned.

Perdo #4

Załatwiłam 1 małą sprawę. Ale spotkałam się z kimś, komu jeszcze parę tygodni temu wstydziłam się spojrzeć w oczy, bo ubzdurałam sobie, że jest to osoba, dla której jestem ważna. A teraz nie tylko mam świadomość, że nie jestem ważna, a jeszcze mam poczucie, że za pewne zaniedbania i problemy jesteśmy WSPÓŁodpowiedzialne, a nie jest tak, ze to tylko moja wina. Malutkimi kroczkami do przodu

niedziela, 11 maja 2014

Magda #6

Zastanawiałam się, czy to pisać, czy pasuje. I kiedy zdecydowałam, że pasuje, nagle nie wiem czemu się w ogóle zastanawiałam. 

Drugi dzień szkolenia był wyzwaniem. W zasadzie samo pójście tam było wyzwaniem. Za bardzo rano, a ja co prawda wstaję o 8, ale budzę się o 12. Do tego wstałam w formie nie nadającej się do prezentacji publicznie, co było niestety widać. I jakby tego było mało: albo mam leniwy termometr, albo miałam niecałe 36 stopni. Z kwitnącego człowieka w zombie w 12 godzin :)

Czy wspominałam, że szkolenie było wspaniałe, cudowne, rewelacyjne, rozwijające, fascynujące, intrygujące, oszałamiające, olśniewające, pouczające, radosne, wzmacniające,  odkrywające... hyyy, skończył mi się oddech. Byłoby szkoda, gdyby mnie na nim nie było :)

sobota, 10 maja 2014

Magda #5

Bałam się sesji pokazowej. To bardzo niekomfortowa sytuacja: być klientem coachingu publicznie, bo nigdy nie wiadomo co się odkryje, jak bardzo głęboko to pójdzie.

Ale jak inaczej nauczyć "młode couche", niż pokazując im co to jest i z czym to się je. Ktoś musi iść na pierwszy ogień - padło na mnie.

Sesje pokazowe zawsze bardzo silnie strzelają mi w psychosomatykę, a ja z paszczą opuchniętą po wyrwaniu ósemki - jakie mogłam mieć nadzieje? Żadnych.

I dobrze.

Zupełnie nowe rzeczy odkryłam w tej sesji.

Perdo #3

Walczę z własnym mózgiem i strachami, które generuje. Ciemne korytarze, z mnóstwem pajęczyn i wypadających z zaułków trupów. Nie lubię tego. Mało spektakularne, ale konieczne, żeby ruszyć dalej.

piątek, 9 maja 2014

Zuzanka #1

Miałam pojechać do ZUS-u. Z pytaniem. Wczoraj stałam w korku, więc nie pojechałam. Dziś też nie, bo spóźniłam się, a było do 15. I 7 godzin się zbierałam, żeby odpisać księgowej męża, że nic nie załatwiłam. Ale odpisałam. Nie lubię odpisywać na maile.

Magda #4

Ekstrakcja ósemki.

Raz miałam i bardzo źle wspominam. Urwał mi się skrzep, rana wymagała ponownego czyszczenia i bolało tak, że słowo nie opowie, pióro nie opisze. A tu trzeba usunąć drugą, bo wyrosła w kierunku policzka i grozi konsekwencjami. 

Ponoć jak wchodziłam do gabinetu, byłam blada bladością nie do opisania. Adrenalina wylewała mi się uszami, a móżdżek gadzi wysyłał tak silne hasło do ucieczki, że musiałam trzymać się poręczy, żeby nie wyskoczyć z fotela. Wydawało się, że zabieg trwa wieczność, choć w realnym świecie minęło jakieś 30 sekund. Ze znieczuleniem i uspokajającymi opowieściami, siedziałam na fotelu może w sumie z 10 minut. Tak, moja dentystka jest zębowym magiem. Albo wróżką. Zębuszką.

Potem opowiedziała mi o szkoleniach, na które jeździ regularnie, w trakcie których ćwiczy ekstrakcję szwajcarską metodą, która jest trudna i wymagająca dla dentysty, ale mniej bolesna pacjenta, szybsza i sprzyjająca szybszemu gojeniu. Czad.

Weekend miałam w całości zaplanowany, w tym dwie imprezy i spotkanie z kimś, kogo bardzo chciałam poznać osobiście. W dodatku w piątek o świcie moje plany weekendowe się skomplikowały, kiedy to poproszono mnie o asystowanie na szkoleniu z coachingu. 

Umówienie się do stomatologa na piątek nie było chyba szczególnie trafnym pomysłem, ale wiedziałam, że jak teraz odwołam, to trzeci raz będzie jeszcze trudniej. Tak, to było drugie podejście - raz uciekłam z fotela. 

Teraz do poniedziałku dieta z płynów i lodów.

JESTEM GOTOWA.


czwartek, 8 maja 2014

Magda #3

Kastracja kociąt. Zawsze mnie przeraża. Milion myśli: a co, jeśli...? Martwienie się na zapas. Cały dzień oczy wokół głowy - jak się czują, czy wszystko w porządku. Sprawdzanie co 5 minut czy oddychają. Wielka, wszechogarniająca paranoja.

Na razie jest wszystko ok. Uff.


Perdo #2

Dzisiaj porażka - dzień bez przerażających rzeczy, za to miłe spotkanie z dawno niewidzianym bliskim człowiekiem. Natomiast we śnie przerobiłam trudną sytuację i potem analizowałam ją przez cały dzień. I doszłam do wniosku, że to, czego się najbardziej bałam, poczucie wstydu, że zawaliłam, zawiodłam bliskie osoby, minęło. Bo te osoby wcale nie są bliskie, im wcale nie zależy na mnie i że zrobią wszystko, żeby się w obecnej sytuacji wybielić. Konsekwencje poniosę ja. I jakoś ich najmniej się boję. Bałam się, że zawiodłam. A tymczasem inni mają mnie w dupie - w końcu to zrozumiałam. Ale to było przerażające. To było oczyszczające. Czyli przede mną dwa wyzwania na jutro. Będzie się działo

środa, 7 maja 2014

Perdo #1

Miałam odebrać telefon. Albo chociaż oddzwonić. Nie zrobiłam tego. Ale odpisałam na wiadomość. To było też wymagające wysiłku, ale łatwiejsze. I oczywiście okazało się (poraz 10000000000001), że mój mózg generuje potwory tam, gdzie zaledwie chodzą małe pająki (a pająki przecież lubię). No ale pierwsze wyzwanie za mną. Może na fali sukcesu coś jeszcze dzisiaj zrobię?

wtorek, 6 maja 2014

Magda #2

Pech chodzi parami, więc nie tylko zepsuł mi się samochód, ale do tego w wyniku działania pana laweciarza destrukcji uległ lakier.
Miesiąc się zbierałam, żeby do niego zadzwonić. Zadzwoniłam w poniedziałek - nie było go. We wtorek zadzwonić było o wiele trudniej. ALE - zadzwoniłam. Jestem umówiona na przyszły tydzień na lakierowanie. Yay.