czwartek, 26 lutego 2015

Magda #33

Przeprowadziłam coś, co do tej pory wydaje mi się kosmiczne. A byłam ćwierć sekundy od stchórzenia. A może i 1/8.

Regularnie uczestniczę w warsztatach superwizji dla coachów. Znaczy przyglądamy się naszej pracy coachingowej i dostajemy informację zwrotną. Już dwa razy chciałam sie zgłosić do prowadzenia sesji w trakcie warsztatów, ale "się nie złożyło". Wiecie, jak jest. ;)

Tym razem było kombo. Pierwszy raz w życiu brałam udział w teleklasie, czyli zajęciach przez telefon. Dwa słowa, albo lepiej jeden hasztag: #fobiatelefoniczna. Zepsuty mikrofon w telefonie, więc muszę krzyczeć albo gadać przez blutufa. Blutuf się rozładował akurat, taki był niemiły. 

I teraz wisienka na torcie aka moja nemezis: coaching był grupowy, czyli brało w nim udział więcej osób niż tylko klient. Przez telefon. Naraz.

Myślałam, że tam zeżrę biurko z tych nerwów.

No więc, ludzie - zrobiłam coś kosmicznego. Poprowadziłam coaching grupowy przez telefon. Sama siebie podziwiam.

wtorek, 24 lutego 2015

Magda #32

Prowadziłam Poważny Sampling Coachingowy Dla Poważnej Firmy. Rzecz sama w sobie stresująca - czy wszystko pójdzie dobrze, czy zrobię dobre wrażenie, czy klient się zachwyci i takie tam...

Do tego przedmiotem spotkania były metody coachingu grupowego, więc trzeba było zrobić coaching w grupie, która niekoniecznie jest gotowa do pracy coachingowej, po prostu chce zobaczyć coacha i jego warsztat. Wyzwanie!

Zwykle trema włącza mi się godzinę przed warsztatem, ale tym razem włączyła mi się już w poprzedzający wieczór. Ajajaj.

Twardym trzeba być, nie "mientkim". Pojechałam, zbudowałam bezpieczeństwo, popracowałam coachingowo. A na koniec klientka pochwaliła moje flipcharty, które pracowicie rysowałam dzień wcześniej specjalnie na to spotkanie :)

wtorek, 3 lutego 2015

Nuta #7

Dawno nie pisałam (ale nie tylko ja, jak widzę:). Może od robienia strasznych rzeczy człowieka staje się silniejsza i już nie musi rozpisywać sobie,tylko po prostu idzie i robi?
Może tak. Ale do czasu, aż rzecz kiedyś straszna, teraz ujarzmiona, na powrót stanie się przerażająca.
Nie zdałam jednego z egzaminów tak dobrze, jak należało, tak dobrze, jak bym chciała. Dałam się zwieść, nie byłam wystarczająco sprytna i za bardzo zaufałam nie tym, którym powinnam.

Efekt jest taki, że za 20 minut mam pójść do profesor od metodologii rozmawiać o niesłusznym moim zdaniem potraktowaniu jednej z odpowiedzi jako błędnej.
Od godziny próbuję znaleźć powód, żeby nie pójść.

Jeśli prof. nie uzna moich argumentów (w tej chwili powątpiewam, czy je w ogóle mam), myślenie o sobie dobrze będzie znów bardzo trudne.