piątek, 26 września 2014

Magda #25

Potrzebujesz potelepać się nerwowo troszeczkę? Weź do superwizji sesję, w której miałaś pod górkę i pod wiatr, żeby ktoś mądry sprawdził, na ile w niesprzyjających warunkach zachowałaś postawę coacha i wykorzystywałaś podstawowe kompetencje coacha.

Ufff. Dałam radę.

Za to napęd do działania mam teraz taki, że każdą następną sesją rozwalam system! Takiego kopa motywacyjnego mi dało. :)

czwartek, 25 września 2014

Justyna #15

Poszłam na zajęcia taneczne. Takie poważne, bo z jazzu. Tańczyłam kiedyś jazz i pamiętam jeszcze, ze trzeba być dobrze rozciągniętym i skocznym, mieć podstawy tańca klasycznego i niezłą pamięć ruchową. I dobrą koordynację ruchową. A ja? No cóż, rozciągnięta kiedyś byłam nieźle (kluczowe słowo - kiedyś), klasykę tańczyłam strasznie dawno, pamieć ruchową mam niećwiczoną od dawna, o skoczności proszę zapomnieć, bo skoczna to ja może będę, kiedy zrzucę z dziesięć kilo. A poza tym jak na nową technikę taneczną, to jestem stara - wiecie Państwo w jakim wieku tancerki przechodzą na emeryturę? No to ja ten wiek już przekroczyłam dawno. Wizja siebie jako najstarszej i najsłabszej w grupie tanecznej straszyła mnie od momentu, kiedy w ogóle pomyślałam, żeby może jednak pójść potańczyć.
Opatrzność raczy wiedzieć, ile razy próbowałam wytłumaczyć sobie, że to bez sensu. I ile świetnych powodów znalazłam. A z domu wyszłam tylko dlatego, że obiecałam, że pójdę i głupio mi było nie (bycie słownym to czasami przekleństwo jest ;) . I generalnie szłam z nastawieniem, że pójdę, zobaczę że to nie dla mnie i z czystym sumieniem będę mogła odpuścić i dalej narzekać, że tak, chciałabym ale w moim wieku to już za późno. Ale nie ma tak łatwo ;)  Może i jestem  w grupie najstarsza -  nie wiem bo na pierwszy rzut oka nie widać -  ale wcale nie jestem najsłabsza. Taka średnia grupowa. Może nawet ta wyższa średnia. Z rozciągnięciem nie najgorzej. I wygląda na to, ze resztki pamięci ruchowej gdzieś tam się we mnie jeszcze tłuką. I w ogóle to chyba mi się podobało. W każdym razie planuję pójść na następne zajęcia.
I może nawet popatrzę w lustro, bo - póki co - starannie unikam.

środa, 24 września 2014

Nuta #6

To jedna z najodważniejszych rzeczy, jakie zrobiłam. Byłam dziś na rozmowie, której efekty mogą być zarówno pozytywne, jak i negatywne. W dodatku samo miejsce wiąże się z trudnymi wspomnieniami i myślami na temat mnie samej.

Jeśli będzie OK, to super, jeśli nie OK, też będę uczyć się dalej.

Jestem z siebie potwornie dumna i potwornie się boję.

wtorek, 23 września 2014

Agnieszka #4

Nie przepadam za uprawianiem sportu. Jeżdżenie rowerem to jedna z niewielu form aktywności, jakie jestem w stanie zdzierżyć. Niemniej, kiedy się uczyłam jeździć na rowerze, miałam wypadek, po którym ciężko mi było ponownie wsiąść na rower bez strachu, więc robiłam to rzadko.
Od kilku lat nie miałam nawet jak jeździć, bo nie stać mnie było na rower, więc wizja poruszania się jednośladem po ulicach sporego miasta, po tak długiej przerwie, była przerażająca.
Ale uruchomiono u nas rower miejski i przełamałam się. Jeżdżę do pracy tak często, jak się da.

Aga #3

A jednak wygrałam ze sobą. Najpierw miałam poczucie winy, a potem stanęłam przed lustrem, puściłam wiązankę i poczucie winy poszło w dal.

Historia poczucia winy chwilowego jest następująca:
Jestem w dość toksycznym koleżeńskim związku. W zasadzie już dawno powinnam się odciąć i zerwać kontakty, ale nie umiem, chociaż i tak robię postępy, bo staram się nie inicjować kontaktów. Z kolegą nie widziałam się gdzieś z pół roku, rozmawiamy raczej rzadko, no i w trakcie jednej rozmów znajomy mnie zaprosił na wycieczkę do Kazimierza Dolnego. Wczesna jesień w KD to coś  cudnego, więc się zgodziłam. Umówiliśmy się na określony dzień*, dzień wcześniej wysłałam SMS z pytaniem, czy jedziemy. Nie dostałam odpowiedzi, więc uznałam, że nie jedziemy i utknęłam na cały dzień w pracowni. Dzień później przeproszono mnie, wysyłając na gg słowo "sorry". Olałam. Wczoraj miałam chwilę spokoju wieczorem i napisałam, że taka postawa jest brakiem elementarnego szacunku do mnie i sobie nie życzę takiego traktowania. Znajomy przeprosił mnie z zastrzeżeniami ;-) tzn. "ja pracuję i nie mam czasu czasami na sms-y". Uznałam, że nie będę dalej kontynuować rozmowy. Potem miałam to chwilowe poczucie winy, bo powiedziałam coś niemiłego, a znajomy ma depresję i jest niestabilny emocjonalnie. Grrr.

------------------
* powiedziałam Michałowi, że jadę na wycieczkę i z kim jadę. a Michał radośnie stwierdził, że nie pojadę, bo się kolega zachleje/ zapomni/ będzie miał misje. no i miał rację :D

poniedziałek, 22 września 2014

Justyna #14

Małe zwycięstwo nad własną paniką i toksyczna koleżanką.
Koleżanka przez ponad rok wspólnej pracy bardzo systematycznie podważała moje kompetencje, wyolbrzymiała błędy, podkopywała moją pewność siebie. Bardzo zręcznie manipulowała faktami, czasem je przeinaczając a czasem tworząc i skutecznie wpędzając mnie w rozstrój nerwowy. Kiedy razem pracowałyśmy nie raz zdarzało mi się zareagować histerią na telefon z pracy, oraz fantazjować, że kiedy zasnę to może już się nie obudzę i nie będę musiała wyjaśniać kolejnych problemów. Naprawdę bardzo nienawidziłam tej części mojej pracy. Bardzo serdecznie nienawidziłam też siebie za to, że taka jestem głupia, niezorganizowana, tak ciągle zapominam i nie mogę opanować dość prostej -  w gruncie rzeczy - pracy.
Kiedy zakończyłyśmy współpracę, dość długo trwało, zanim - z dystansu - zrozumiałam, że to nie ja taka strasznie głupia jestem, tylko "okoliczności" kiepsko się składały. A okolicznościom bardzo ktoś pomagał.
Kilka dni temu koleżanka nagle się objawiła i zażądała jednego papierka, o którym już zdążyłam zapomnieć, że  w ogóle go pisałam. Siła, z jaką wróciła cała moja panika i bezradność, z tego wspólnie przepracowanego roku, zaskoczyła mnie samą. Nie spałam kilka nocy (I ZNOWU okazałaś się niekompetentna...), rozważyłam opcje natychmiastowego odejścia z pracy i różne inne, znacznie głupsze opcje. Żeby było zabawniej, jednocześnie miałam pełną świadomość, że ja ten papierek oddałam (co z tego? I tak znowu będzie to przedstawione jako mój błąd. I znowu będę musiała się tłumaczyć).
Panikę udało się na chwilę odsunąć na bok. Poszłam do koleżanki, nie wzięłam swoim zwyczajem winy na siebie  i powiedziałam, że papierek oddałam komu trzeba i wtedy, kiedy było trzeba. I jeśli teraz ona nie wie, gdzie on jest to znaczy, że ktoś go zgubił ale nie byłam to ja. I jeśli chce, mogę jej pomóc szukać albo odtworzyć. I wiecie co? Ona wcale nie chciała mojej pomocy. Stwierdziła, że chyba wie gdzie szukać i sama odtworzy jeśli będzie trzeba. Cuda, dziwy proszę Państwa..!

Przeżyłam te kilka zdań bardzo ciężko. Ale za to już wiem, że kiedy muszę, to potrafię się obronić. Nawet jeśli to dużo kosztuje.

sobota, 20 września 2014

Magda #24

Przeszłam superwizję. I przeżyłam. :)

Ponieważ okres od nagrania sesji do superwizji był dosyć długi, moja rozpasana wyobraźnia zdążyła mnie już przekonać do najczarniejszych scenariuszy oraz uniemożliwiła mi przespanie dzisiejszej nocy. Żaden z tych czarnych scenariuszy się nie sprawdził, rzecz jasna. Wyobraźnio, wyluzuj trochę.

A w bonusie nagrałam sesję jako klient w lengłydżu. Po 8 godzinach zajęć w szkole coachów i superwizji. Byłam już tak umęczona i skołowana, że mechanizmy obronne nie miały siły się załączyć i żwawo przenieśliśmy się na poziom mojej życiowej misji. Dokonałam odkrycia o sobie oraz wygłosiłam rewolucyjne zobowiązanie na temat tego, co zamierzam osiągnąć. Po którym to zobowiązaniu próbował mnie znowu chwycić strach - bo niby jak to tak można publicznie powiedzieć, że się zamierza być dobrym w czymś. Ano zamierzam i już. O.

środa, 17 września 2014

Phishy #7

Wiecie, co mnie najbardziej przeraża w studiach doktoranckich?
Biurokracja.
Z każdym zasranym papierkiem trzeba latać po podpisy od wszystkich świętych. A nie daj bogi i boginie jak jeździsz za uczelnianą kasę na konferencje - rozliczanie się z tego to przyjemność tylko dla masochistów.
Jedna faktura wlokła się za mną od LUTEGO. Już mnie nawet kwestura ścigała. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że najpierw mi faktury cofnęła sama kwestura, później zamówienia publiczne, a potem nie było wszystkich swiętych do podpisów.
Ale - dziś zebrałam się w sobie i okazało się, że podpisy konieczne zebrane i można zanieść śmierdzące jajo do kwestury.
Rozliczyłam tym samym rok aktywności konferencyjnej.
MAM Z GŁOWY. I jadę do Turcji grzać zadek na plaży.

poniedziałek, 15 września 2014

Justyna #13

Zrobiłam sobie prezent na urodziny.
Usiadłam, pomyślałam i wypisałam to czego w tym kolejnym roku życia chcę. Nie planuję, nie powinnam, nie zrobię. CHCĘ. Lęk straszny, bo jak to tak chcieć? I w ogóle jak to tak pisać? Przecież na pewno jak powiem i napiszę, to nic nie wyjdzie. Zapeszę.  I zaraz stanie się coś takiego, żeby się nie udało. I ze świat pokaże mi gdzie moje miejsce. Bo to przecież nie wypada tak chcieć. Nieładnie.

Całkiem długa lista mi wyszła. Czasem bardzo poważna, czasem zupełnie głupiutka.
Tkwię teraz pomiędzy zachwytem jakie to fajnie a przerażeniem co ja zrobiłam.
No trudno, stało się. Co zobaczone, już się nie odwidzi.

czwartek, 11 września 2014

Lu #5

Strasznie przerażały mnie wczorajsze warsztaty. Sama je wymyśliłam, sama zorganizowałam, sama poprowadziłam - zupełnie moja inicjatywa, moje chcenie, i moja frajda też - a jednak przerażały. Tak sobie myslę, że najbardziej z powodu braku poczucia dopięcia na ostatni guzik, robienia na ostatnią chwilę, w biegu, zamęcie, zmęczeniu. I mam taka refleksję, że choć wychodzenie ze strefy komfortu ważne jest i cenne, to są jednak takie strefy, z którymi nie ma co - zadbac o siebie tez czasem trzeba. Z perfekcjonizmem walczę, ale przy następnej okazji zadbam, abym miała poczucie, że przygotowałam się nie-perfekcyjnie, ale na spokojnie.

piątek, 5 września 2014

Justyna #12

Zdałam pierwszy egzamin doktorski. W sumie nie jest to jakaś strasznie przerażająca rzecz, egzaminy ustne zdawałam przez całe studia. Haczyk w tym, z czego był to egzamin. Egzamin był z JĘZYKA OBCEGO. Konkretnie z angielskiego.

Słowo wyjaśnienia - całe życie uczyłam się francuskiego i rosyjskiego. Angielskiego dopiero od kilku lat i to w sposób dość frymuśny - trochę w szkole językowej, trochę w praktyce, trochę "samo przyszło". Do tego od kiedy zaczęłam się uczyć języków (czwarta klasa szkoły podstawowej), z każdym rokiem nauki utwierdzałam się w przekonaniu, ze ja się żadnego języka porządnie nie jestem w stanie nauczyć ( na marginesie - system nauki w którym odpytuje się dzieci z nauczonych na pamięć czytanek, a za każdy błąd obniża się ocenę o stopień, uważam za wyjątkowo a)nieskuteczny, b)szkodliwy, c)nie mający nic wspólnego z metodyką nauczania języków. Dokładnie to samo uważam o pomyśle dzielenia klasy językowej na grupy nie wg stopnia znajomości języka, tylko wg alfabetu.). Rosłam więc sobie w przekonaniu, ze na języki obce to ja jestem za głupia. Po drodze poszłam do liceum z rozszerzonym francuskim, nauczyłam się podstaw łaciny, zdałam maturę z francuskiego (słabiutko, na trójkę tylko - mówiłam, ze nie mam zdolności ;), na studiach całkiem nieźle opanowałam SCS i dwa alfabety fonetyczne, egzamin językowy na studiach zaliczyłam już znacznie lepiej niż maturę. Oraz potrafiłam się całkiem sprawnie porozumiewać przynajmniej w dwóch językach (co nie znaczy, ze poprawnie) Cały czas w przeświadczeniu, że ja nie mogę dobrze nauczyć się języka. Upośledzenie takie.

Żeby podejść do obrony doktoratu, trzeba zdać język, nie ma zmiłuj. Żeby Państwo wiedzieli, ile ja się nakombinowałam, żeby to obejść. Może zdawać francuski? Lektorka mnie lubi, nawet jeśli nie powiem ani słowa to mnie puści (ale za to będzie wstyd, to juz lepiej angielski przed nieznaną komisją). Może nauczyć się prezentacji na pamięć? Ale co będzie, kiedy będą chcieli ze mną rozmawiać? Kompromitacja totalna. No normalnie sytuacja bez wyjścia.

Otóż - wyjściem okazało się po prostu pójść na egzamin i udawać pewną siebie. Minę lektorki, kiedy na zadane mi pytanie, czy jestem zdenerwowana odpowiedziałam, że nie, absolutnie tylko trochę mi się czasem miesza angielski z francuskim i bardzo za to przepraszam, zapamiętam na długo :)

Zdałam. Dostałam piątkę i zostałam pochwalona za wysoką komunikatywność. "Jasne, robi pani błędy, ale mam przekonanie, że jest pani w stanie przekonać mnie do absolutnie wszystkiego i powiedzieć wszystko, co pani chce." Ciekawe. Może przemyślę trochę swoje poglądy na temat swoich możliwości nauki języków obcych.

P.s.Wygląda na to, że krótkie notki mi nie wychodzą. Jestem jednak straszliwą gadułą...

Aga #2

bałam się zapłacić za srebro. dlaczego? kompletnie nie wiem. może nie lubię bliskich spotkań ze stanem swojego konta. no ale wzięłam wdech i zapłaciłam. i jestem już spokojna. mam tak z każdym rachunkiem, pomimo tego, że jestem świadoma, że mam zapłacić i najczęściej mam na to kasę odłożoną. hitem jest płata raty kredytu. płacę ją ja i za każdym razem mam POCZUCIE WINY, że wydaję pieniądze.

czwartek, 4 września 2014

Aga #1

nie dałam się sprowokować do awantury, ignorowałam histerie, grzecznie tłumaczyłam, że nie zgadzam się na brzydkie wyrazy i to co robię, nie wynika z mojej niechęci do córki, tylko wynika z czystej troski. a co robiłam? zajmowałam się usuwaniem wszy i gnid z włosów dziecięcia, ponieważ sobotnie odwszawianie nie odniosło skutku, tj. odniosło, ale niezupełny.
w sobotę powtórka z rozrywki, już zaczynam się duchowo gotować.

Lena #2

Tak naprawdę, to na tę przerażającą rzecz składa się wiele małych i trochę większych rzeczy, i część już za mną, część przede mną, część nadal trwa...
Mój mąż właśnie zmienia pracę, co wiązało się z jego rezygnacją z pracy poprzedniej (a co za tym idzie - z wynagrodzenia i naszego głównego źródła utrzymania) oraz odpowiednim szkoleniem - najpierw przez pięć tygodni wyjazdowo daleko, potem przez kolejne pół roku - bliżej, ale też z widzeniem się tylko w weekendy.
I pierwszym przerażającym składnikiem układanki było to, że się w ogóle na taki układ zgodziłam... Jeszcze gdybym była sama, to nie byłoby problemem, ale z trzymiesięcznym niemowlakiem sprawa się trochę komplikuje.
Drugim przerażającym elementem była przeprowadzka - ponieważ przynajmniej na te pierwsze pięć tygodni postanowiłam przenieść się do rodziców. A przeprowadzka z dzieckiem i kotem wcale nie jest taka łatwa i mocno spędzała mi sen z powiek.
Aktualnie jesteśmy już czwarty dzień na wsi, kot się jakoś zaaklimatyzował, dziecko co prawda nie śpi po nocach (i ja też), ale może to zupełnie z przeprowadzką niezwiązane... M. daleko dzielnie sobie radzi i przysyła smsowe raporty, a ja jestem dumna, że też jakoś sobie z tym wszystkim dałam radę. I może będę dawać nadal.

środa, 3 września 2014

Foo #1


Ponieważ stracham się, jadę z tym koksem, żeby był już za mną.

Dostałam od Takiej Jednej Pani zadanie: tekst napisać. O tematyce dowolnej, taki, żeby się dobrze czytał i ludzkości podobał. Niby proste, jeśli ktoś (patrz: ja) ma pióro wagi piórkowej. A jednak. Na ogół pewna siebie i takie tam, jesli mi na czyimś zdaniu zależy i miałabym podlegać ocenie - horror, dramat i najchętniej tuż po enterze wsadziłabym głowę pod poduszkę i nie wyjęła aż do wiosny. Na dodatek w obliczu deadline pustka w głowie i ogólna amebowatość. Cud boski, że akurat gotowałam, a gapienie się w bezkres patelni dziwnie mnie inspiruje (co w skrócie oznacza, że jeśli miałabym być twórcza na codzień, wkrótce zostałabym szafą gdańską, albo jadłodajnią miejską), więc ostatecznie słowa popłynęły. I to własnie one:

http://wytfoornia.blog.pl/2014/09/03/mezczyzni-xxi-wieku-czyli-dlaczego-tak-rzadko-chadzam-na-randki/

Skrytykujcie mnie, proszę, a ja idę pooddychać w torebkę.

Marta #4

Długo, długo po fakcie orientuję się, że poproszenie o pomoc i/lub wsparcie było dla mnie trudnością. Nauka nie idzie w las, co najwyżej gubi w nim ludzi. A przecież uczono, że "ludzi z problemami się nie lubi". Szkoda, iż nie tego, że wystarczy, żebym lubiła siebie i nie miała problemu z uzewnętrznianiem się. No nic, trzeba zacząć wychowywać te wewnętrzne dziecko.

Magda #23

Poszłam do radia, żeby pogadać do całkiem obcych ludzi. Opowiedzieć o sobie, publicznie. Robić za eksperta.

Powiem tylko tyle: lęk przed ekspozycją oraz impostor syndrome. Wsparty normalną w takich warunkach tremą. Mieszanka wybuchowo-trująca.

Ps. Naprawdę byłam zbudowana tym, jak składnie się wypowiadałam. Gdybym nie interesowała się coachingiem od jakiegoś czasu, normalnie bym się po audycji zainteresowała :)