piątek, 3 października 2014

inka #6

kocham taniec.
od zawsze. odkąd pamiętam.
w podstawówce chodziłam na kurs, byłam w zespole. chodziłam na wszystkie dostępne, a czasem nawet i te niedostępne dyskoteki.
tańczę w klubach, w barach, sama w domu, jeśli tylko jest możliwość.
od wielu lat próbowałam wziąć się za jakąś regularną aktywność fizyczną. od kilku sezonów mam pracowego Multisporta,
jednak wszelkie próby regularnych fitnessów (no, poza tym rokiem, kiedy co tydzień chodziłam na aqua-aerobic...do czasu, kiedy zmieniła się instruktorka) spalały na panewce po tygodniu, dwóch, trzech (to już max).
trzy tygodnie temu, naprowadzona na drogę przez Justynę, zapisałam się na zajęcia z burleski.
ale we czwartek akurat koleżanka zaprosiła na piwo. tydzień później byłam w Paryżu. a wczoraj dostałam smsa ze szkoły, że oto pierwsze zajęcia nie były trzy tygodnie temu, tylko odbędą się własnie dziś, że wcześniej trwało zbieranie grupy.
no i - zebrałam się i ja. i poszłam. chociaż do ostatniej chwili się kiwałam na boki i usiłowałam znaleźć świetną wymówkę.
ale poszłam.
poszłam.
i KOCHAM TO.
odnalazłam coś dla mnie. zmysłowe, wymagające, seksowne, piękne (plus obcasy!).
cała ja.
mimo, że wieki nie ćwiczyłam, dałam radę przez godzinę naciągać wszystkie możliwe mięśnie, intensywnie się ruszać. czerpać z tego niesamowitą przyjemność.
dlaczego, DLACZEGO zbierałam się do tańca przez tyle lat? przez tyle lat szukałam czegoś dla siebie, nie tam, gdzie naprawdę chciałam i gdzie mnie ciągnęło?
(przecież tę burleskę odkryłam...dobre 5 lat temu, kiedy w Akademii Walki i Tańca Gota byłam na masażu).

no ale. lepiej późno, niż wcale - mówią. ano pewnie, że lepiej!

2 komentarze: