czwartek, 16 października 2014

Magda #27

Przychodzi taki czas w życiu coacha starającego się o akredytację, że musi nagrać sesję egzaminacyjną. Nagle okazało się, że świadomość, że będę oceniana przez jakichś obcych ludzi, to pikuś, pan pikuś. Problemem okazało się nagranie tej sesji. A w zasadzie "tych sesji", bo rozsądnym jest nagrać kilka i wybrać najlepszą pod względem skutecznego zaprezentowania 11 kluczowych kompetencji coacha ICF.

(Cały myk polega na tym, że nie robi się sesji z nastawieniem, że to "egzaminacyjna", ponieważ jest to najprostsza droga do oblania - egzaminatorzy wyczuwają takie rzeczy lepiej niż cała sfora psów gończych razem wzięta. Sesja, która realizuje cele coacha, a nie cele klienta nie jest sesją coachingową, koniec, kropka, pani/panu już dziękujemy.)

Sesję do pierwszej superwizji nagrywałam 3 razy, bo technika albo świat były przeciwko mnie. Sama myśl o tym, że mam teraz nagrać ze 3 kolejne sesje przyprawiała mnie o ból głowy i chęć ucieczki do mysiej dziury. I nieważne, że spędziłam pół roku pracowicie wypełniając inne kryteria i głupotą byłoby to zmarnować tylko dlatego, że mnie odrzuca od nagrywania.

Pogadałam z moim coachem, wyprostowałam sobie umysł i zaczęłam.

Pierwsza sesja poszła do kosza, ponieważ akurat (!) tego dnia połączenie okazało się fatalne, zniekształcało głos i na nagraniu nie można było nic zrozumieć. Fun. Druga sesja poszła do kosza, bo minutę przed zakończeniem ktoś zadzwonił - i tak się dowiedziałam, że aplikacja do nagrywania automatycznie wyłącza się gdy ktoś dzwoni. Fun.

Czujecie grozę sytuacji, nie?

Sześć razy nagrywałam. Sześć.

Myślę, że odpokutowałam tym przynajmniej kilka grzechów. Z nawiązką.

1 komentarz:

  1. Czujemy grozę sytuacji ;) Podziwiem szczerze Twoja determinację i upór.

    OdpowiedzUsuń