sobota, 21 czerwca 2014

Magda #15

Zabrałam koty na wystawę. 

Nie lubię. Nawet mocniejszego słowa należałoby użyć, ale poprzestańmy na nie lubię. Głośno, tłum, nieznośnie. Do tego oceniają i krytykują.

Koty nie lubią. Boją się i denerwują. Tracą futro, tak pieczołowicie przeze mnie pielęgnowane. Stresują się.

Najbardziej przerażała mnie wizja wiezienia samochodem kotki, która źle znosi transport. Oszczędzę wam szczegółów, dość powiedzieć, że po podrózy kota należałoby całego wykąpać (co oczywiście jest niemożliwe, ba, powinien prezentować się nienagannie już na wejściu). Tak mnie to przerażało, że o mały figiel nie zrezygnowałam w ogóle. Pomimo, że zgłosiłam się wcześniej, to zapłaciłam za udział w ostatnim dniu i wtedy dopiero też podjęłam decyzję.

Czy było warto? Mam mieszane uczucia. :) Po stronie plusów ujemnych: główną bohaterkę czekają jeszcze minimum dwie wystawy, więc...  ALE - po stronie plusów dodatnich: kotka, która jechała do towarzystwa zdobyła tytuł. Moja kotka zdobyła tytuł championa. Yay!


2 komentarze:

  1. to i teraz z tamta druga tez bedizesz jezdzic? hihihihihi

    OdpowiedzUsuń
  2. Czarna będzie musiała poczekać teraz aż najmłodsza urosnie i będą jeździć razem. To nie na moje nerwy, żeby tak po jednej wozić, zwłaszcza, że każda jest w innej grupie i nie są dla siebie konkurencją.

    OdpowiedzUsuń